Klinika Chorób Zakaźnych, ul. Śniadeckich 5

Na „klinice” szaro, buro i samotnie...czasem relacje pomiędzy współpacjentami układają się dobrze, jest z kim pogadać i pośmiać się – rzadkość. Czasem panuje tzw. „hardcore” czyli hulaj dusza – piekła nie ma – (bez szczegółów). Ale to dwie skrajności. Nawet jak pacjent opuszcza na wieki Śniadeckich 5, nie jest tak smutno jak w  ciągu zwykłego najzwyklejszego dnia codziennego, kiedy wszystkie książki już przeczytane, wszystkie gazety przejrzane, odwiedziny dokonane lub niedokonane. Co więksi szczęśliwcy mają regularne wizyty rodziny, choć dla niektórych to niekoniecznie szczęśliwość (trzeba pocieszać załamaną matkę). A najgorsze, że telewizora nie ma – regularnie jest kradziony, wiec został wyeliminowany z repertuaru urządzeń elektronicznych kliniki.
My ślę, że nawet śmierć nie jest tak wielkim utrapieniem jak samotność....Wtedy przychodzi  strach, lęk, nuda. Wrogowie zdrowienia. Powiem tak...zawsze czuje tremę wchodząc na oddział, że właściwie przychodzę z gołymi rękami, tak dziwnie – do wszystkich – ale po co?? Jednak w moich wyobrażeniach myślę sobie, że TAM każda życzliwa osoba, byłaby majątkiem chwili.
Ale wolontariat na „klinice” to nie tylko luźne rozmowy, ale wsparcie informacyjne i psychologiczne.


                                                 Home